środa, 16 maja 2018

Blume! De Joode! Butcher! Low Yellow!


Dokonania brytyjskiego saksofonisty Johna Butchera śledzimy na tych łamach na bieżąco. Jak wykazało śledztwo przeprowadzone przez Pana Redaktora, pozostajemy w tej kwestii bez jakichkolwiek opóźnień. Czas zatem pochylić się nad najnowszym wydawnictwem Johna, pierwszym datowanym na rok 2018.

Towarzystwo holendersko-niemieckie nagrania koncertowego ze Słowenii (znów Spancki Borci!) zacne i równie doświadczone w bojach improwizacyjnych, jak nasz bohater, zatem czekać nas może jedynie foniczny ocean pełen szczęścia!




Czas i miejsce zdarzenia: 28 października 2016 roku, Španski borci 'Sound Disobedience'  Ljubljana.

Ludzie i przedmioty:  Martin Blume – perkusja, perkusjonalia, Wilbert De Joode – kontrabas, John Butcher – saksofon tenorowy.

Co gramy: opis płyty sugeruje, iż muzycy grają własną muzykę skomponowaną (All Compositions By...).  Szczęśliwie jest to chyba jedynie zabieg edytorski. Zdecydowanie bowiem i nad wyraz swobodnie improwizują! Być może jednak niektóre elementy kolektywnej improwizacji mają charakter predefiniowany.

Efekt finalny: cztery odcinki z tytułami, łącznie 46 minut, wydane pod imionami i nazwiskami muzyków, jako Low Yellow (Jazzwerkstatt, 2018).

Wrażenia subiektywne/ przebieg wydarzeń:

One. Muzycy ruszają w zwartym szyku, ze spokojnym saksofonem, twardą sekcją kontrabasu i zmysłowej perkusji. Swobodnie, ale jakby z lekko zarysowanym pomysłem na kształtowanie narracji. Tempo marsza pogrzebowego, ale ścieg szyty jest gęsto, już z pierwszym potem na czole. Ciało w ciało, zwinna dialektyka interakcji. Kompatybilność i kompaktowość. Kontrabas na smyku, tyczy szlak, wskazuje kierunek rozwoju tego wysokogatunkowego free improve. W grupie trzech muzyków świetna kooperacja, choć pamięć recenzenta nie sięga do ich ewentualnego poprzedniego spotkania. Barokowy De Joode, zwinny jak łasica Blume, no i Butcher – zawsze na czas, z szerokim wachlarzem technik artykulacyjnych, mistrz swoich czasów. Kontrabasista często zmienia sposób gry, sieje ferment, jest zabójczo inspirujący dla partnerów. Butcher dla odmiany, trochę czeka na podpowiedzi, nie jest zdeterminowany poziomem swojej kreatywności. Choć już w 8-9 minucie, na tle prostego walkingu De Joode, zaczyna rysować barwną, wielowątkową opowieść. Zaraz potem schodzi w obszar ciszy i pozwala parterom na odrobinę szaleństwa w duecie. Szczypta mikrobiologii – urocze! Gdy wraca, wchodzi w dialog, a nawet trójlog z lekkim posmakiem psychodelii. W ramach tego tria wszelkie zachowania noszą znamiona w pełni demokratycznych. Nikt nie ma tu aspiracji do dominowania w jakimkolwiek aspekcie. Być może jednak na tle gęstej sekcji, Butcherowi brakuje chwilami przestrzeni do rozwoju improwizacji, do zrobienia kroku poza idiom free jazzu.

Two. Molekularna, skupiona rozbiegówka. Muskularne stemple De Joode. Muzycy znów maszerują łeb w łeb, depczą sobie po piętach. Każda akcja ma swoją niemal podwójną interakcję. Brak akceptacji dla bardziej separatywnych wycieczek. Muzycy pilnują się wzajemnie, działają w skupienia, z mocą koncentracji w każdym zakamarku wyobraźni.

Three. Bardziej dynamicznie, w jednej tonacji, trzy rozszalałe głowy. Rodzaj pierwszej narracji, która systematycznie narasta i szuka stanu eskalacji. Być może to właśnie w tym momencie Butcher przejmuje po raz pierwszy stery okrętu. Ale na nie długo, albowiem już po chwili sekcja zostaje sama i szybuje na ostro. Smyk zieje ogniem, a jurna, czupurna, nadaktywna perkusja, szybuje w wysokim rejestrze (talerze!). Jak walec, jak klacz w galopie! Wonderful! Następujące tuż potem próby zawieszania narracji dobrze jednak służą całej improwizacji. Tu, świetna ekspozycja solowa Blume (5-6 minuta). Kontrapunkty kontrabasu, smugi i powiewy tenoru. Narracja ciągle ma jednak dobry drive, a muzycy doskonale komunikują się między sobą, bez wszakże indywidualnych fajerwerków. De Joode walczy jak lew, jest nieustępliwy i zdeterminowany. Tu, gdy narracja delikatnie stopuje, uroda całej improwizacji wręcz eksploduje! Barokowy sound kontrabasu! Jakże urocze przepychanki na sam finał fragmentu trzeciego. Także znacząca ekspozycja Butchera!

Four. Kontrabasowe intro w technice pizzicato. Drummer na dzwonkach. Swawolny, wysoki tenor, tłumiący jednak emocje, tak by nie zburzyć spokoju narracyjnego. Softly as morning sunrise, parafrazując klasyków. Znów na gryfie De Joode rodzi się ferment. Błyskotliwy small drumming Blume’a. Butcher odrobinę na wstecznym biegu. Jakby jednak słyszał recenzenta, albowiem zaraz rusza do walki o swoje, o artystyczne ostatnie zdanie. Eskaluje się i zbiera punkty do oceny za całość. Płyta pełna doskonałości, ale jakby brakowało wisienki na torcie. Rzecz można przewrotnie – wyśmienita czwórka z plusem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz