piątek, 21 lipca 2017

Zerang! Mełech! Wójciński! – improwizacje różane, wytrawne, długo leżakowane, czyli krótka lekcja numerologii


Czas i miejsce zdarzenia: 3 grudnia 2010 roku, Poznań, studio Alberta Hofmanna.

Ludzie i przedmioty: Michael Zerang – perkusja, Piotr Mełech – klarnet basowy i klarnet, Ksawery Wójciński – kontrabas.

Co gramy: muzyka swobodnie improwizowana, wszakże wg opisu na okładce all tracks composed by the musicians, zatem być może mamy tu do czynienia z klasycznym przypadkiem muzyki skomponowanej w drodze improwizacji (pozdrowienia dla Evana Parkera).

Efekt finalny: siedem improwizacji (!) z tytułami obrazującymi kolejność, w jakiej powstawały, łącznie niespełna 41 minut muzyki. Na dysku od 10 lutego br. – czyli 6 lat, 2 miesiące i 7 dni od momentu nagrania - udostępnia Multikulti Project pod tytułem 261034115. Ów ciąg liczb nie kryje w sobie głębszych treści, jest jedynie wylistowaniem numerów kolejnych improwizacji, jakie zostały zamieszczone na płycie (jakkolwiek suma numerów poszczególnych improwizacji daje łącznie liczbę 41 – tyle trwa płyta!). Tytułem wykonawczym są nazwiska muzyków, wymienione w kolejności, jak dwa akapity wyżej.




Przebieg wydarzeń/ wrażenia subiektywne:

Improwizacja druga. Po otwarciu w ogóle nie czuć naftaliną. Czysta, żywa, pachnąca, akustycznie wymuskana porcja dźwięków. Klarnet basowy, perkusja (rozstawiona wedle przykazań Zeranga) i muskularny kontrabas w pełnej gotowości – rusza zwinna narracja, trochę w klimacie call & response, dynamicznie jazzowa, estetycznie bezkompromisowa. Sekcja jest czujna, trochę nadpobudliwa, klarnet znaczy teren plamami wyrazistych dźwięków, ale nie eskaluje. Kręci się wokół z góry zadanej melodii i ma ochotę na taniec, choć nie jest jeszcze nadmiernie rozgrzany.

Improwizacja szósta. Kontrabas dostaje się pod kuratelę gorącego smyczka. Start jest gwałtowny, istotnie natarczywy. Klarnet wije się wokół własnej osi i znów macza stopy w quasi-semickiej melodyce. Trochę pyskuje, drąży trudniejsze wątki tej rozmowy, w czym wspiera go rozszalały kontrabas (Ksawery, świetna robota! – komentuje recenzent). Jego struny goreją, a intensywność przekazu z nich płynąca, każe wskazać kontrabasistę, jako tymczasowego króla polowania. Wszyscy w galopie. Klarnet na finał też zdaje się mieć kilka ważnych kwestii do wygłoszenia.

Improwizacja dziesiąta. Eksplozja sonorystyczna! Klarnet bucha, prycha i szumi, jak szyb wentylacyjny największego wieżowca świata. Struny kontrabasu jęczą przywalone ciężarem smyka! Nostalgiczny marsz niesłusznie potępionych, w melodyce wartej całkowitego zatracenia. Tembr kontrabasu zabrudzony na potęgę. Perkusja milczy. Dobrze robi.

Improwizacja trzecia. Znów spokojnie, nawet dostojnie. Drummer wraca do gry, a tam czeka na niego, gotowy na konfrontację klarnet basowy. Kontrabas nieustannie na smyku, brzmi nadal rewelacyjnie. Narracja delikatnie zawiesza się. Perkusista dla uporządkowania spraw, sprawdza stan swoich membran (jest ok!), ale nie jest nadmiernie pobudliwy. Próbę stosunkowo spokojnego wybrzmienia kontestuje klarnet, który schodzi coraz głębiej i zaczyna ryć podłogę studia (jakże upalony sound!). Krótkie, ale wytworne i zdyscyplinowane solo bębnów. W pół zdania wchodzą w jego strukturę klarnet i kontrabas, serwując pokrętną melodykę. Narracja jest płynna, często korygowana – ale dla tych muzyków to żaden problem! Na finał 9-minutowej opowieści muzycy zgrabnie ogrywają temat, którego nie było i są w tym niezwykle przekonywujący.

Improwizacja czwarta. Cisza o poranku. Klarnet basowy oddycha głęboko, kontrabas rzeźbi za progiem, perkusja stawia stemple obecności. Molekularna improwizacja. Każdy ma coś do dodania, w odpowiedzi na reakcję współpartnera. Drobinki emocji, stuk, puk, stuk, puk… Jedwabna kompozycja lepi się z tych mikroincydentów. Jakże kompatybilni zdają się być muzycy w tej właśnie chwili. Silny efekt synergii płynie im z uszu cieniutkim strumieniem.




Improwizacja jedenasta. Nigdzie się nie spieszymy! Imponujące plamy sonore. Kontrabas i perkusja trą się o siebie, szeleszczą, burczą, skwierczą i pomrukują z zadowolenia. Klarnet krąży wokół nieistniejącej melodii i zdaje się czerpać z tego kolejny kilogram przyjemności. Muzycy zagłębiają się w dźwięki. Kontrabas na smyku schodzi niżej. W pół drogi chwyta go klarnet i zaczynają wspólny taniec. Dekonstruują swoje dźwięki w locie, kleją się do siebie, tupią nogami i klaszczą w dłonie. Imitują się wzajemnie, każdy chce być tym drugim (dramatycznie wspaniały moment płyty! – krzyczy recenzent i kreśli bohomazy w swoim kajecie). Michael otwiera usta z wrażenia – jedynie, co może zrobić, to uderzać stopą w bęben basowy i odliczać kolejne interwały niebywałej eskalacji Piotra i Ksawerego!

Improwizacja piąta. Potokowa, rozgadana narracja, w tempie wszakże dalece nieśpiesznym. Szczypta często dziś stosowanego call & response. Kontrabas ma tysiące pomysłów, klarnet napoczyna wciąż nowe historie. Finał jest nagły, a cisza tuż po nim dotkliwa.


Refleksja końcowa recenzenta: każda minuta tego nagrania dowodzi, iż warto było czekać owe skromne sześć lat z okładem. Co więcej, poprosimy o dogrywkę i możliwość poznania improwizacji o numerach 1, 7, 8, 9 i od dwunastej w górę, o ile takowe istnieją.


Official audio: do odsłuchu tutaj


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz