poniedziałek, 22 lutego 2016

Barry Guy New Orchestra - potrójna przyjemność



Pisanie o Nowej Orkiestrze Barry Guya jest dla mnie czystą przyjemnością przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze – przywołuje wspomnienie uczestnictwa w dwóch kilkudniowych spotkaniach z Zespołem i muzykami w Krakowie, odpowiednio w 2010 i 2012 roku, które z pewnością mogę wskazać, jako najbardziej intensywne i po prawdzie najpiękniejsze koncertowe spotkania z muzyką improwizowaną. Po drugie - wydane po wyżej wymienionych spotkaniach wielopaki oficyny Not Two „Mad Dogs” i „Mad Dogs on The Loose” zawierają doprawdy wyjątkową muzykę, stanowiąc jedne z najważniejszych rejestracji muzyki free improvisations ostatnich lat, w każdym aspekcie rozpatrywania tego zagadnienia. I to jest teza, z którą trudno dyskutować, będąc przy zdrowych zmysłach.

Po trzecie w końcu, Barry Guy New Orchestra jest absolutnie zjawiskową formacją na współczesnej scenie muzycznej (bez dodatkowych przymiotników). Łączy bowiem w sobie dwa trzyosobowe składy, konsekwentnie stawiające resztę świata free improvisation w pozycji zdystansowanych rywali -  czyli trio Evan Parker/ Barry Guy/ Paul Lytton i trio Mats Gustafsson/ Barry Guy/ Raymond Strid (zwane także jako Tarfala Trio). Dodatkowo jest także BGNO naturalną kontynuatorką wielkiego przedsięwzięcia Barry Guya – London Jazz Composers Orchestra - która choć formalnie egzystuje, to jednak nie ujawnia nowych wydawnictw płytowych od kilku już lat. W tym miejscu nieodzowne zdaje się przypomnienie wspaniałego koncertu LJCO na warszawskim Festiwalu Ad Libitum w 2013r., poprzedzone wyjątkowym występem Barry Guya i Mayi Homburger w duecie, a także dzień wcześniej – tria Parker/ Guy/ Lytton.

Wspomniane wyżej wielopaki z koncertów krakowskich zawierają nagrania tzw. Small Formations, zatem zespołów „istniejących” wewnątrz Orkiestry, jak i ad hoc kleconych układów personalnych spośród jej członków. Nie ma na tych wydawnictwach nagrań koncertów finałowych samej New Orchestra jako całości. Rejestracje te bowiem Guy zarezerwował jedynie dla okoliczności spotkań studyjnych, gdy nagranie powstaje w absolutnie komfortowych warunkach akustycznych.




Amphi/Radio Rondo – wymiar studyjny

Nowa Orkiestra trzykrotnie skutecznie popełniała rejestracje studyjne. Najpierw było to spotkanie w roku 2000 i płyta „Inscape-Tableaux” (Intakt, 2001), potem cztery lata później „Oort-Entropy” (Intakt, 2005), wreszcie ostatnia z nich, zrealizowana w niespełna cztery miesiące po drugiej wizycie w Krakowie - „Amphi/Radio Rondo” (Intakt, 2014). Co najistotniejsze, na tej trzeciej znalazły się kompozycje Barry Guya wykonywane w trakcie koncertu finałowego w Krakowie w 2012r. Zatem śmiało możecie ten ostatni dysk podpiąć pod drugi z wielopaków Not Two.

Orkiestra, jak widać wyżej, nie spotyka się zbyt często, tym większa zatem radość, że pierwsza wizyta w Krakowie miał swój doskonały ciąg dalszy. Co równie istotne, a co stanowi wartość dodatkową rejestracji ze spotkań krakowskich, to poszerzenie tentetu, jaki funkcjonował na dwóch pierwszych edycjach BGNO, o dwie ważne postaci – barokową skrzypaczkę Mayę Homburger (prywatnie żonę Guya) i wspaniałego brytyjskiego saksofonistę Trevora Wattsa. Na „Amphi/Radio Rondo” nie odnajdujemy wprawdzie Wattsa, jest natomiast dobitnie obecna pani Homburger. Oto bowiem pierwszą cześć dysku zajmuje rzeczona kompozycja „Amphi’, która jest próbą – od razu zdradźmy, że wyjątkową udaną – połączenia dużej improwizującej orkiestry free jazzowej (nie bójmy się tego określenia) ze skrzypcami barokowymi, sprawnie obsługiwanymi przez Mayę. Efekt jest doprawdy piorunujący, a sam Guy w stosownym liner notes podziwia zarówno małżonkę, która utrzymała się stylowo w tyglu kipiących dęciaków, jak i pozostałych członków Orkiestry, którzy w ferworze improwizacji potrafili być akustycznie wstrzemięźliwi i nie zagłuszyli pięknie brzmiącego instrumentu strunowego. Muzyka jest frapująca i od razu zaznaczam, że niewiele ma wspólnego z medialnie głoszonym onegdaj „trzecim nurtem” w muzyce (chodziło, przypominam, o połączenie jazzu z filharmonią).



Drugą z kompozycji zawartych na najnowszym dysku BGNO jest „Radio Rondo”, oryginalnie napisaną dla London Jazz Composers Orchestra i wykonaną w 2008r. przy udziale pianistki Irene Schweizer ("Radio Rondo/ Schaffhausen Concert"). Tu cudowne barkowe smakołyki maczane w swobodnym tańcu wybitnych instrumentalistów, zamieniamy na pikantne, free jazzowe mięcho, upieczone wokół intensywnie improwizującego pianisty, w tym wypadku – Agusti Fernandeza. Perełka, udanie kontrapunktująca nieco nostalgiczne „Amphi”.

Zachęcając do zanurzania się po sam koniuszek nosa w nowej muzyce BGNO, poniżej proponuję skromne przypomnienie pierwszej edycji wrażeń z niezwykłych spotkań z Nową Orkiestrą, które opisałem w marcu 2013r., tuż po ukazaniu się „Mad Dogs” (tekst udostępniony w globalnej sieci na pośrednictwem portalu jazzarium.pl). O drugiej edycji czytaliście już na tym blogu w poście, do którego skrót odnajdziecie właśnie w tym miejscu.


Mad Dogs – spotkanie pierwsze

Niech to zakrawa na mentalny szantaż wymierzony w rozgorączkowane głowy czytelników, ale już teraz, w połowie marca, donoszę nieśmiało, iż nakładem zacnego krakowskiego Not Two ukazała się najlepsza płyta roku 2013.

Jestem bezczelnie przekonany, iż bieżący rok niczym bardziej istotnym na polu free jazz/improv nas już nie zaskoczy. Oto bowiem, po ponad dwóch latach oczekiwań, dostajemy do rąk płytową relację z wyjątkowego wydarzenia, jakie miało miejsce w Krakowie w roku 2010 – pięciu dni obcowania z New Orchestra Barry Guya. Co niemniej ważne, nagrania te pewna skończona liczba homosapiens może śmiało porównać z genialną powtórką tegoż wyjątkowego wydarzenia, jaka miała miejsce w Krakowie w roku 2012 – tym razem czterech dni koncertowania tejże samej New Orchestra.  Pisząc o „Szalonych Psach” nie sposób do tego drugiego wydarzenia nie odnosić się.

Wasz skromny, acz bezczelny recenzent uczestniczył w obu tych eventach (jakkolwiek nie w pełnym wymiarze), zatem istnieje spora nadzieja, iż jego wynurzenia nosić będą znamiona, jakkolwiek pokrętnej, to jednak obiektywności.

Idea zebrania w jednym miejscu kilkunastoosobowego dużego składu freejazzowego i podzielenia go na mniejsze koncertujące podgrupy nie jest nowa, ani szczególnie odkrywcza (wspomnijmy choćby całkiem przecież niedawne pierwsze ujawnienie The Resonance Kena Vandermarka). Również w przypadku New Orchestry takie działania podejmowane były już wcześniej (zresztą sama idea NO, jak wspomina Barry Guy, to próba konfrontacji trzech trzyosobowych formacji z udziałem kontrabasisty – Parker/Guy/Lytton, Guy/Gustafsson/Strid  i Guy/Crispell/Lytton).

Wszakże w odniesieniu do poprzednich ujawnień New Orchestra, zebranie tej grupy muzyków na pełny tydzień roboczy w jednym miejscu, następnie zarejestrowanie nagrań i wydanie w edycji aż 5 krążków jest z pewnością czymś ponadstandardowym. Dodajmy w tym miejscu, iż mimo, że NO istnieje formalnie ponad 12 lat, ma na swym koncie do tej pory zaledwie dwa wydawnictwa płytowe („Inscape – Tableaux”, 2000; „Oort – Entropy”, 2004 – oba w szwajcarskim Intakt Records, w pełnym dziesięcioosobowym składzie).



W ramach obecnego składu BGNO (jakkolwiek zmiany na przestrzeni wspomnianych wyżej lat funkcjonowania składu były bardziej niż kosmetyczne!) istnieje  – co ważne i dalece frapujące – kilka formacji absolutnie istotnych dla muzyki free jazz/improv, składów personalnych mających za sobą jedno lub więcej ujawnień płytowych. A zatem  tria: Parker/Guy/Lytton,  Gustafsson/Guy/Strid (Tarfala Trio) i  Robertson/Parker/Fernandez, duety: Fernandez/Guy, Fernandez/Gustafsson, Fernandez/Parker, Parker/Guy, Parker/Lytton i Gustafsson/Guy, a także kwartet Fernandez/Parker/Guy/Lytton. Dodatkowo wiele wspólnych nagrań popełnili onegdaj Trevor Watts i Barry Guy, jakkolwiek prawie zawsze w towarzystwie nieodżałowanego Johna Stevensa. Te historyczne koincydencje mnożyć by można w nieskończoność, zatem bezspornym jawi się fakt, iż podzielenie New Orchestra na mniejsze składy, to stworzenie okazji do obejrzenia w akcji scenicznej niemal całej historii europejskiego free improv, przynajmniej ostatnich dwóch dekad (jedyny człowiek spoza Europy w tym gronie to Herb Robertson).

Powyższy, niebywale rozbudowany wstęp mógłby po prawdzie starczyć za samą recenzję, wszak powodów wyjątkowości nowego wydawnictwa Marka Winiarskiego mamy tu przywołanych wystarczająco wiele. Niemniej parę dodatkowych argumentów dla uzasadnienia mojej bezczelnej preambuły postaram się tu wylistować.

Do Krakowa jesienią roku kończącego pierwszą dekadę XXI wieku zjechało dwunastu muzyków. Standardowy tentet uzupełniony został na tę okazję o weterana sceny improwizowanej (i nie tylko) Trevora Wattsa oraz Mayę Homburger, barokową skrzypaczkę, przy okazji partnerkę życiową Barry Guya. Efektem fonograficznym spotkania jest pięć dysków, dokumentujących cztery dni zmagań małych formacji, innymi słowy ponad 4,5 godziny nagrań koncertowych z Alchemii. Nie wszystko, co się wówczas wydarzyło, Barry Guy pozytywnie zweryfikował w procesie edytorskim, nie mniej wydaje się, iż nic szczególnie istotnego nam nie umknęło (pozostaje pytanie, dlaczego nie wydano koncertu finałowego NO, ale w tym miejscu dylemat ten mniej nas interesuje). Na płytach Not Two mamy zatem cały dzień pierwszy i trzeci, obszerne fragmenty dnia czwartego i drobny, 30 minutowy ekstrakt dnia drugiego (jeśli w tej wyliczance nie jestem w stu procentach precyzyjny, to proszę o korektę, bazuję wszakże wyłącznie na ulotnej pamięci, a szczegółowych notatek nie posiadam).

Na opublikowanych nagraniach słyszymy większość formacji, które znaliśmy już wcześniej z nagrań płytowych (patrz szósty akapit tego fragmentu tekstu). Mnie szczególnie do gustu przypadły niemal genialne ujawnienia Matsa Gustafssona, ewidentnego króla polowania tygodnia alchemicznych zmagań.  Myślę tu zarówno o krótkim popisie solowym, jak i przede wszystkim o duecie z Agusti Fernandezem i frenetycznym wręcz występie Tarfala Trio (polecam zwłaszcza fragment, gdy free improwizacyjna kawalkada dźwięków wchodzi na poziom całkowicie zaskakującej harmonii, jakby w znoju konwulsyjnej galopady trzech jurnych rumaków, nagle rzeczywistość zdominowana została przez oślepiające blaski wschodzącego słońca).

Nie sposób także nie zatrzymać się na chwilę przy występach tria Parker/ Guy/ Lytton, najpierw dnia pierwszego w ujęciu klasycznym, zaś w dwa dni później z udziałem Agusti Fernandeza w uroczym kwartecie. Kto ma wątpliwości, że Ci muzycy w tej konfiguracji stanowią kwintesencję małego składu free improv, ma kolejną okazję, by się o tym przekonać. Istotnym elementem pięciopaku z Alchemii jest także rzeczony pianista, który odpowiada za wspaniałe intro całego przedsięwzięcia na preparowane piano solo.



W ramach powoływanych ad hoc składów osobowych nie sposób nie uchylić się w pozie zachwytu nad kwartetem dowodzonym przez perkusistów Lyttona i Strida, których pięknie kontrapunktowali niskim częstotliwościami Hans Koch i Per Ake Holmlander. Także każde pojawienie się na scenie najstarszego w tym gronie Trevora Wattsa godne jest Waszych uszu, szczególnie zaś te w trio z Guyem i Stridem (niechybnie pamięć moja przywołuje natychmiast  niezapomniane nagrania Wattsa i Guya z Johnem Stevensem, zarówno jako Amalgam, jak i pod trojgiem nazwisk). Zachęcam także do uronienia paru chwil na wieńczącym cztery dni improwizacyjnych zabaw występie Oktetu (skład BGNO bez Parkera, Guya, Homburger i Kocha), fascynującym przynajmniej z dwóch powodów – po pierwsze, do dziś nie wiemy, jakim cudem wszyscy muzycy pomieścili się na małej scenie Alchemii (w 2012 doszedł do Oktetu Barry Guy i także dali radę!), po drugie, z racji pięknych, wręcz pastelowych grupowych improwizacji wybitnych muzyków.

Jeśli nad czymkolwiek miałbym delikatnie utyskiwać w trakcie bytności w Alchemii w listopadzie 2010 roku (jakkolwiek już nie do końca w momencie odsłuchu „Mad Dogs”), to mimo wszystko byłaby nią subdoskonała forma fizyczna Evan Parkera (co skutkowało być może brakiem jego sopranowych pasaży w trakcie całego tygodnia koncertowego). Cóż, chyba każdy ma prawo do drobnej chwili słabości, zwłaszcza pod koniec siódmej dekady życia.

Co bowiem dzieje się, gdy rzeczony Evan jest formie pokazały koncerty z roku 2012. Dokładnie ten sam zestaw muzyków, trochę w innych konfiguracjach osobowych. W mojej ocenie każdy z muzyków i każdy wydobywany dźwięk był odrobinę gorętszy, bardziej intensywny niż dwa lata wcześniej. Zatem Moi Drodzy, po prostu paręnaście tygodni temu dostałem się w wymiar iście kosmicznych doznań artystycznych.

Ps. Wydawnictwo, jakkolwiek zawiera pięć nośników cyfrowych, ma format winylowy, przynajmniej w zakresie okładki, przez co, choć piękne, bywa trochę niepraktyczne w szybkim dostępie do dźwięków. Boję się także o jego stan techniczny przy setnym odsłuchu. Brakuje mi  liner notes by polish, ale pewnie się czepiam bez specjalnej przyczyny.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz